Dzisiaj, po tygodniu spędzonym przymusowo w domu z powodu choroby, wyszedłem z mojego królestwa. Szok był duży, wcale nie z powodu temperatury na dworze.
Musiałem awaryjnie wysiąść na przystanku tramwajowym obok Stadionu X-lecia, bo na jego wysokości zorientowałem się, że skończyła się ważność mojego dotychczasowego biletu. Nigdy w życiu nie byłem na Stadionie i solennie przyrzekłem sobie, że nigdy nie będę. Teraz okoliczności wyższe zmusiły mnie do tego, żeby nieco liznąć jego klimatu. Nie jestem w stanie zrozumieć, jak w siedemnaście lat po wprowadzeniu gospodarki kapitalistycznej Polacy mogą kupować w takim miejscu. Jest to miejsce, które degraduje człowieka, miejsce, które odbiera godność szlachetnej czynności handlu. Nie twierdzę, że wszyscy muszą od razu kupować u Prady i w delikatesach Alma, nie chcę mieć w sobie nic z panicza dziwiącego się, że nie wszyscy na śniadanie jedzą maślane bułeczki na zastawie od Villeroy&Bocha. Ale przecież o ile bardziej jest się zadowolonym, gdy kupi się może nieco mniej, ale w lepszych warunkach i lepszej jakości. Władze Gdyni, w której się wychowałem, już kilka lat po otrzymaniu przez samorządy władzy rozwiązały problem brudnych, zabłoconych, niezadaszonych targowisk, generalnie je remontując i przenosząc w dogodniejsze lokalizacje. Nikt na tym nie stracił, ceny nie są wyższe, a warunki zakupów – o niebo lepsze. W Gdyni od dziesięciu z górą lat nie widziałem ludzi handlujących na chodnikach z łóżek polowych czy składanych stolików. Dlaczego w stolicy Polski takie zmiany nie są możliwe?
A potem wizyta na poczcie. Godzina oczekiwania w kolejce do okienka, moją paczkę pani znalazła dopiero po dziesięciu minutach. Podliczyłem w myślach wszystkie przesyłki, które powinny były do mnie przyjść w ciągu dwóch tygodni strajku listonoszy. Żadnej z nich nie było na poczcie. W skrzynce też się nie pojawiły, chociaż listonosz po zakończeniu protestu już raz przyniósł listy. Wygląda więc, że zaginęło co najmniej sześć przesyłek, w tym cztery od wydawnictw z książkami do recenzji, a dwie z zagranicy. Co można zrobić? Nic, czekać, ewentualnie zadzwonić do rozdzielni listów, w której w sobotę oczywiście nikt nie pracuje.
Na razie wszystkie wydarzenia tego typu tylko mobilizują mnie do zostania w Polsce i zmieniania tego, co w swoim skromnym zakresie zmieniać mogę. Ale boję się, że przyjdzie taka chwila, gdy powiem dość i znów stąd wyjadę. Chciałbym mieszkać w Polsce, ale coraz bardziej tracę cierpliwość.
No to macie teraz prezydentowa, co robi zakupy na stadionie, wiec obawiam sie ze i 22 lata po wprowadzeniu gospodarki kapitalistycznej nadal bedziecie mogli kupic zdechlego kurczaka z lozka polowego…
dopisuję się do listy malkontentów, ale dla mnie nie ma już alternatywy – ale ta ocena dot. sytuacji ogólnokrajowej, natomiast Sopot jest inny…na każdym kroku życzliwość, grzeczność i w ogóle…
biedne miasto…
„od zawsze” (znaczy od dawna) traktowane jako Łup; jako cel dla (ambitnych, lecz pozbawionych skrupułów) Karierowiczow z Prowincji…
rzadzacych nim (na rożnych szczeblach) — bez zrozumienia; bo bez tradycji…
odbija się i (prawie) 50 lat komunizmu; ale i II WW…
toż z domów moich rodziców, dziadkow — nic prawie nie zostalo.. przyszli nowi ludzie, „z awansu spolecznego”…
ech, długo opowiadać.
ps.
>> mjp
też nie przepadam za Tą Panią; ale ona jest przynajmniej z warszawy.
(no, z Pragi 😉
Nie jestem i nie zamierzam być warszawianką. Moja obecność w stolicy niespotykanie częsta ostatnio wiązała się ze studiami (tu pozdrawiam właściciela strony, kolegę z roku). Skoro zdarzyło mi się bywać w Warszawie częściej, postanowiłam ją polubić. I naprawdę miły był spacer w sobotni wieczór. Aż do momentu, gdy zapragnęliśmy napić się kawy na Starówce. Znaleźliśmy – z pewnym trudem – wolne miejsce w ogródku, w karcie stało: kawa mrożona. …I zostaliśmy wyproszeni! Okazało się, że trafiliśmy – tak myślimy – do stołówki przyzakładowej, w której od 19.00 wydaje się tylko kolacje! Do tego ten sztuczny, przyklejony uśmiech na twarzy kelnerki i ani krzty skruchy, ni słowa „przepraszamy”. Z czym do świata?
Może moja wypowiedź nie do końca na temat, ale musiałam… żal czuję do dziś.