Przedwczoraj przy Alexanderplatz po gruntownym remoncie otwarty został największy dom handlowy dawnej NRD, Galeria Kaufhof. Wbrew temu, co pisze podsycana przez speców od public relations prasa, nie jest to wydarzenie o większym znaczeniu, bo podobnych domów handlowych są setki. Chwilę uwagi poświęcić można mu jednak z tego powodu, że wszystkie informacje w Galeria Kaufhof Alexanderplatz napisane są – oprócz niemieckiego – jeszcze tylko w dwóch językach: angielskim i polskim. Nareszcie zaczynamy być postrzegani jako istotna siła nabywcza Berlina.
W ten weekend otwiera się również berliński Dworzec Główny, który – jak już pisałem w artykule tydzień temu – nie cieszy się sympatią berlińczyków. Dzisiaj w „Berliner Zeitung” Nikolaus Bernau niezwykle złośliwie rozprawia się z monumentalną budowlą, przyrównując ją do konstrukcji znanych z filmu „Metropolis”. Publicysta przypomina niecne poczynania Deutsche Bahn, która z powodu braku czasu i pieniędzy zmieniła udany projekt pana Mainharda von Gerkana w koszmarek architektoniczny, wytyka brak połączeń komunikacyjnych między nowym dworcem a resztą miasta, wreszcie ironizuje, że Berlin nareszcie tak jak każde prowincjonalne miasteczko ma jedną stację o nazwie Dworzec Główny, a nie jak przystało na metropolię kilka lub kilkanaście terminali. Trudno się nie zgodzić z krytyką, choć nie wszystko w nowym dworcu jest takie złe.
Źli są natomiast myśliwi, którzy już ostrzyli sobie zęby na niedźwiedzia. Po raz pierwszy od 170 lat w Niemczech, w południowej Bawarii, pojawił się niedźwiedź brunatny, zaznaczając trasę swej wędrówki ciałami martwych owiec. Nic z tego, strzelaniny nie będzie. Miś kierowany głosem rozsądku zwiał wczoraj do Tyrolu. Choć i tam już na niego czyhają, bo austriaccy chłopcy też by sobie postrzelali. Ach, gdyby tak do tego niedźwiedziego łebka przyszła myśl, aby uciec na północ do Berlina. W mieście z misiem w godle przyjęliby go z otwartymi ramionami. Już nawet wiem, gdzie można by mu wyznaczyć rewir: na bezkresnych łąkach wokół nowego Dworca Głównego.